odzyskalam auto - dziala, mruczy i dzielnie przenosi mnie z punktu A do punktu B. do tego caly bagaznik jest moj - juz jest pelny :)
a ze logiki w moim zyciu brak - to dzisiaj o urokach wolnosci od samochodu
jak juz wczoraj wspomnialam nie trzeba szukac miejsca do parkowania, co generalnie jest koszmarem w Edynburgu. do tego mandaty za niewlasciwe parkowanie albo za 3 min dluzej niz mowi naklejka
kolejny przywilej pieszego albo pasazera autobusow to mozliwosc rozgladania sie na wszystkie strony. zagladanie do okien - czasami przez chwile gdy autobus mknie jak szalony a czasami dluzej gdy ledwo włóczę nogami. generalnie nie mam duszy zagladacza, bo cenie prywatnosc swoja i innych ale milo wiedziec co sie u konkurencji dzieje.
tutaj kolejne spostrzezenie. moj piekny , magiczny Grassmarket zaczyna przypominac kanapkownio- kawiarownie. urocze sklepiki i galerie pozamieniane na jadlodanie. nie powiennam marudzic, bo sama jestem jednym z tych co na dziarskim Marchmoncie urzadza herbaciano- ciastkowe swieto, ale moj wystroj stara sie dopasowa do powagi miejsca.
(wlasnie nich ktos w koncu wyrzuci te moje paskudne krzesla i wstawi mi tutaj mieciutkie siedziska )
jazda przez miasto to czas na czytanie ksiazek - tutaj moge sie zgodzic z jedna taka pania - w samolotach zasypiam, w pociagach tez mi sie zdarza ale na szczescie w autobusie bywam ktrocej i jest szansa przewertowac kilka rozdzialow. moja nieznosna dysleksja nie pozawal mi szybko czytac ale wystarczy i to.
co do spaceru zas, to zastapil mi w tym tyg silownie. pod gore z 4 litrami mleka, moze nie bylo to 300 kcal ale zawsze cos.
wtorek, 29 marca 2011
poniedziałek, 28 marca 2011
odsiedziec za nie swoje winy
brak samochodu zaczyna mi mocno doskwierać. myślałam że się przyzwyczaję i przestane marudzić, że zacznę się cieszyć wolnością - nie trzeba szukać miejsca do parkowania i najbliżej stacji benzynowe lub sainsberowskiej. gdzie tam. albo leniuch ze mnie, albo urodzony kierowca.
we wtorek 2 tygodnie temu ustaliliśmy bezdyskusyjnie, że miska olejowa jest uszkodzona. następnego dnia po przeszukaniu internetu dokonałam zakupu. w międzyczasie 2 razu miałam okazje usiąść za kierownica mojego rumaka, który w poniedziałek rano (tydz temu) głośnym silnikiem oświadczył mi, że potrzebuje odpoczynku i bez oleju nie pojedzie. w środę - o szczęście moje - przybyła miska, którą musialam odebrać z poczty. szybko też udałam się do zaprzyjaźnionego warsztatu samochodowego. tutaj nastąpiła chyba najsmutniejsza cześć tej "tragedii" - wyrok brzmiał: grzywna w wysokości ... funtów szterlingów i tydzień na zamkniętym przywarsztatowym parkingu . płaczom i lamentom nie było końca.
taką jednak muszę ponieść karę za za szybkie przejeżdżanie na wysepkach zwalniających .
do tego albo spacer 40 min w jedna strona pod górkę ( tylko 30 min w druga), albo jazda autobusami z przypadkowymi ludzi, o przypadkowej godzinie i przypadkowym czasie dojazdu.
we wtorek 2 tygodnie temu ustaliliśmy bezdyskusyjnie, że miska olejowa jest uszkodzona. następnego dnia po przeszukaniu internetu dokonałam zakupu. w międzyczasie 2 razu miałam okazje usiąść za kierownica mojego rumaka, który w poniedziałek rano (tydz temu) głośnym silnikiem oświadczył mi, że potrzebuje odpoczynku i bez oleju nie pojedzie. w środę - o szczęście moje - przybyła miska, którą musialam odebrać z poczty. szybko też udałam się do zaprzyjaźnionego warsztatu samochodowego. tutaj nastąpiła chyba najsmutniejsza cześć tej "tragedii" - wyrok brzmiał: grzywna w wysokości ... funtów szterlingów i tydzień na zamkniętym przywarsztatowym parkingu . płaczom i lamentom nie było końca.
taką jednak muszę ponieść karę za za szybkie przejeżdżanie na wysepkach zwalniających .
do tego albo spacer 40 min w jedna strona pod górkę ( tylko 30 min w druga), albo jazda autobusami z przypadkowymi ludzi, o przypadkowej godzinie i przypadkowym czasie dojazdu.
piątek, 25 marca 2011
uwaga - słodko, za słodko ...
nie umiem jeść słodyczy, mam wrażenie że nigdy nie umiałam,
pamiętam dzień, gdy poszłam do najbliższego sklepu , to było jeszcze na studiach, kopiłam sobie wielki zestaw najbardziej popularnych batoników i przyglądałam się im przez cały dzień, czytałam skład, sprawdzałam kalorie, w końcu je otwierałam i wąchałam - nie miałam sumienia ich zjeść. kolorowe opakowania, zapamiętane reklamy i brąz czekolady, a ja patrzyłam jak na wrogów. w końcu zaczęłam je jeść - najbardziej słodki i paskudny smak mojego życia.
kolejne wspomnienie z dzieciństwa to piwo - niby gorzkie, ale szybko się nauczyłam, że ma w sobie słód z szyszek chmielowych. nie zabraniano mi pić, ale mama systematycznie pytała mi się czy jestem pewna, że chce przytyć od tak banalnej rzeczy jak piwo. od niego przecież rośnie brzuch i całe ciało puchnie, pokazywała mi ile ma kalorii. wiedziała, że nie odstraszy mnie lepiej - do dzisiaj trzymając je w dłoni zastanawiam się jak bardzo znienawidzi mnie moje ciało za ten jeden łyk. od tej pory pije wino i whisky.
a dzisiaj
mam przed sobą cudny wybór słodyczy: serniki, makowce, scony i caramel shortbready, a ja nic.
w tłusty czwartek czekałam do 21 ze zjedzeniem pączka, na koniec rozmawiając z nim i prosząc o to żeby nie zniszczył mi ciała.
najgorsze jest to że po 30-35 min biegania na bieżni widzę : spaliłaś dzisiaj 280 -300kcal i płakać mi się chce. przecież można było nie zjeść tego ciastka, mogłam spalić kolacje, bo tyle chyba zjadam i poczuć się lekko.
nie umiem jeść słodyczy i już, nie sprawiają mi przyjemności, nie odczuwam tego cukrowego high jako radość a przekleństwo.
pamiętam dzień, gdy poszłam do najbliższego sklepu , to było jeszcze na studiach, kopiłam sobie wielki zestaw najbardziej popularnych batoników i przyglądałam się im przez cały dzień, czytałam skład, sprawdzałam kalorie, w końcu je otwierałam i wąchałam - nie miałam sumienia ich zjeść. kolorowe opakowania, zapamiętane reklamy i brąz czekolady, a ja patrzyłam jak na wrogów. w końcu zaczęłam je jeść - najbardziej słodki i paskudny smak mojego życia.
kolejne wspomnienie z dzieciństwa to piwo - niby gorzkie, ale szybko się nauczyłam, że ma w sobie słód z szyszek chmielowych. nie zabraniano mi pić, ale mama systematycznie pytała mi się czy jestem pewna, że chce przytyć od tak banalnej rzeczy jak piwo. od niego przecież rośnie brzuch i całe ciało puchnie, pokazywała mi ile ma kalorii. wiedziała, że nie odstraszy mnie lepiej - do dzisiaj trzymając je w dłoni zastanawiam się jak bardzo znienawidzi mnie moje ciało za ten jeden łyk. od tej pory pije wino i whisky.
a dzisiaj
mam przed sobą cudny wybór słodyczy: serniki, makowce, scony i caramel shortbready, a ja nic.
w tłusty czwartek czekałam do 21 ze zjedzeniem pączka, na koniec rozmawiając z nim i prosząc o to żeby nie zniszczył mi ciała.
najgorsze jest to że po 30-35 min biegania na bieżni widzę : spaliłaś dzisiaj 280 -300kcal i płakać mi się chce. przecież można było nie zjeść tego ciastka, mogłam spalić kolacje, bo tyle chyba zjadam i poczuć się lekko.
nie umiem jeść słodyczy i już, nie sprawiają mi przyjemności, nie odczuwam tego cukrowego high jako radość a przekleństwo.
Subskrybuj:
Posty (Atom)