poniedziałek, 1 sierpnia 2011

readopcja

mowia, ze kobiety maja fiola na punkcie nadawania imion przedmiotom

jestem zatem jedna z nich - dodatkowa z przedmiotami rozmawiam.
moj rower to byla Lucy
komputer to Kubus
a herbaciarnia Ephemeris

pierwsza zostala ukradziona, juz prawie 3 lata temu
Kuba, z malymi problemami, ze mna wspolpracuje
herbaciarnie zas idzie pod noz

ostatnich kilka dni mojego dziecka trzeba jakos uczcic :)

sobota, 30 lipca 2011

....

mam nowa misje zyciowa

zostaje PIRATEM :)

piątek, 8 lipca 2011

to sie nazywa aktywny wypoczynek

co za dzien - usiasc i plakac :(

zaczelo sie od nieprzespanej nocy a potem to juz z gorki
jadac z Livingstone przezylam koszmar na drodze - totalne urwanie chmury i jazda na intuicje i podazanie za swiatlami poprzednika
juz w edi dowiedzilam sie ze mi herbaciarnie zalalo - wody po kostki, brak pradu i zapach z toalety - :(
gdy bylam juz gotowa jechac do domu i odpoczac okazalo sie, ze po drodze przebilam detke a w bagazniku brak klucza nasadowego, wiec godz czekalam na moje kochanie z wymiana

w koncu jestem w domu i korzystam z reszty mojego dnia wolnego
zastanawiam sie tez jak to wszystko wplynelo na moje malenstwo ...

poniedziałek, 13 czerwca 2011

foteliku moj malutki

siedze jeszcze wygodnie w fotelu, ktory pozwala mi zasnac. duzo ostatnio spie. nie jem, nie pije za duzo, ale caly czas chce mi sie spac.

w srode jade do warsztatu z moim wygodnym fotelem samoch0d0wym. lubie jezdzic po miescie gdy obok gra muzyka a ja okryta dachem moge przemierzac ulice. szybko, sprawnie i wesolo.

wieczorem rozsiade sie w fotelu samolotu i polece na urlop. niekoniecznie wyczekany. lece z obowiazku a jedyna radosc to ciepelko, ktore mi obiecano.

w domu bede zatem gosciem w fotelu ojca. trzymajac w reku zimny napoj, bede sie relaksowac przez kilka dni.

czwartek, 9 czerwca 2011

urlopowisko

tak mi sie sielsko kojarzy Polska w czerwcu - truskawki, nowalijki, ziemniaczki z sosem koperkowym. do tego czerwcowe slonce nie chce juz wypalic skory a wszystko pachnie jeszcze wiosennie.
lecimy na 8 dni. z Lodzi bedziemy odebrani prosto do Warszawy. zamowilam sobie spacer po starowce i caly dzien buszowania po stolicy. Krakow "zaliczylam" rok temu, teraz wiec czas na miejsca mojego ukochanego.
potem bedzie juz tylko odpoczywanie. na lacze. na dzialce. na lezaczku. na kanapie.

niedziela, 5 czerwca 2011

tylko woda bo nawet z sokami nie wiadomo

moje malenstwo konczy dzisiaj 6 tydzien. za duzo jeszcze o sobie nie wiemy, ale sa pierwsze spostrzezenia.
nie lubi jajek. tak mnie poinformowalo, ze jest. dzisiaj rano tez nie dalo sie nacieszyc pysznym smakiem zoltka.
w nocy przykleilo mi sie do kregoslupa i czuje ze tak juz bedzie.
wszystko co stracilam przez czas odchudzania wraca do normy. znowu bedzie 32 D albo i wiecej.
potrafie byc bardzo senna mimo, ze kiedys wystarczylo mi 4 godziny snu i cala przetanczona noc.

dowiedzilam sie tez ze mam miec na wszystko wyjebane i cieszyc sie tym co jest teraz. nie jezdzic za szybko i duzo odpoczywac. pozniej beda tylko obowiazki.

poniedziałek, 30 maja 2011

aspolecznosc bywa urocza

tak tak odcielam sie ostatnio. tyle sie dzialo, ze nie bylo juz czasu na wyjscia i spotkania. odpuscilam sobie "Milosza", nie pojawialam sie tez na malych domowych imprezach. nie pisalam smsow, maili i innych wiadomosci. nie musialam odpowiadalam tez na nie.

tutaj mam sporo przemyslen na ktore zwrocil uwage moj ukochany. "masz znajomych, bo sama sie do nich odzywasz. posiedz troche cicho i zobacz ilu z nich bedzie sie o ciebie martwic".
Boze nie powinnam tego robic, wiedzialam to od poczatku tego eksperymentu.
na dzien dzisiejszy moge wyrzucic ok 90% moim znajomych z gg, FB i telefonu. nie ma juz sensu eksportowac danych na serwer, zapisywac danych na wypadek utraty telefonu, wlaczac rano komputer i sprawdzac co sie dzieje. dobrze, ze jestem potrzebna czasami dla znalezienia pracy dla brata, pomocy przy ankietach albo zaserwowania herbaty na pokazie slajd.

luzik na nastepne 8 miesiecy i tak jestem uziemiona i nie bedzie zalu wyniesc sie z Edynburga gdzie trawa zielona i duzo przestrzeni na domowe ziola.

wtorek, 10 maja 2011

skrzypiaca i marudna istoto

w piątek wyrwałam sie z domu i uciekłam na domowke do Mateusza. potem na Mad Caravan organizowane przez DJ Wape. na dwoch poprzednich mnie nie bylo, wiec wypadalo sie w koncu pojawic. potem znowu do Mateusza. wszedzie taksa. tylko do domu spacer z GJRybakiem.
jak przez mgle pamietam co sie dzialo. wiem ze byly tance i bardzo sliska podloga. do dzisiaj mam siniaka na lewym lokciu. za to najbardziej ucierpialo kolano, ktore od kilku tygodni mi marudzilo, ze trzeba sie nim zajac. ignorowalam to do soboty rano. dluzej nie mozna bylo - bandaz i masc przeciwbolowa. a przeciez wczesniej skakalam i wywijałam chalupce w locie.

od 2 tygodni chodze na pieszo - w sobote sie o czywiscie poddalam i pojechalam autobusem. mieczak ze mnie. za to w niedziele nie bylo lekko. znowu bandaz i znowu masc, ale na Marchmont szlam 40 min bez wiekszego narzekania.

zaczelam sie wiercic, bo mi sie nudzi. jezdzac samochodem zmieniam trasy. codziennie inaczej. wiadomo ze ostatni kawalek przy domu nie moge, reszta jak najbardziej. wczoraj udalo mi sie jednak wyrwac z rutyny spacerku. po pracy 35min na Colinton, cwiczenia a potem znowu spacer kolejne 35 min wzdluz kanalu. o radosci moja!!!! pogoda piekna, widoki urocze i to mega zmeczenie w nogach.
dzisiaj znowu bedzie inaczej :)

wtorek, 3 maja 2011

powrocmy jak za dawnych lat

Polska, ponad 20 lat temu. Wsiadamy do "malucha", dla niewtajemniczonych Fiat 126p. Samochod wielkosci pudelka po zapalkach. Nogi scisniete, czujemy wlasne oddechy. Dobrze ze dzieci jeszcze male i nienarzekaja. "W syrence moglismy wiecej przewiesc. Walowke - jak dobrze bylo miec rodzine na wsi. Gnoj na dzialke - tutaj rodzina tez sie przydala. Duzo palil, ale czlowiek mial gdzie to wszystko zmiescic".

w swietlicy znalazlam sie przez pomylke. zaproszono mnie na pokaz slajdow z Indii, gdzie mialam zapodac chai z mlekiem. pozniej sie okazalo, ze nastapily zmiany a skoro juz jestem to pomoge. zapach spalin jeszcze kreci mnie w nosie a dzwiek dwusuwowego silnika dzwieczy w uszach. fotograficzna relacja
dobrze bylo sobie powspominac. zrozumiec mame, ktora z takim rozrzewnieniem wspominala stara "skarpete".

niedziela, 1 maja 2011

podgladanie, ogladanie

od czasu jak moj maly Bzyk odjechal na lawecie to wszyscy z serdecznym usmiechem informowali mnie, ze nie mam co liczyc na naprawienie i odzyskanie auta. inni strasza ze ubezpieczalnia podwyzszy mi skladke, bo smialam upomniec sie o pomoc w tej tragicznej sytuacji. na szczescie jest grupa, ktora pociesza, ze moze byc tylko lepiej. wiele dobrych dusz podrzuca mi pomysly co robic albo poprostu z podziwem przygladaja sie jak dzielnie spaceruje do herbaciarni, czesto z kilkoma litrami mleka i pomidorkami.

cale to zamieszanie zabralo mi troche czasu i energii. dostrzegam ze moja twarz spowazniala i nabrala szlachetnych rysow. szalona efemeryda rozumie juz, ze codziennie moze dostac w tylek, wiec radosc tak ale z duuuuuzym dystansem. przestala tez byc naiwna i umie dzielnie walczyc o swoje.

przy wyborze nowego auta bede lwica. wiem juz co jezdzi po ulicach i wiem czym ja chce jezdzic.

środa, 27 kwietnia 2011

gdy policja i ubezpieczyciel sa na konferencji

przyjechalam wieczorem a chcialam wyjechac rano
drzwi uszkodzone, kable poprzecinane, torba na silownie skradziona.

nie mam sily na ten swiat .......

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

pu-erh a potem znowu tance

mialo byc inaczej ale jeszcze poczekam ....

kiedys swieta to byl dla mnie czas swiety. Bozenarodzenie czy Wielkanoc traktowalam jak najpiekniejszy czas, ktory jest nam dany aby odpoczac, pobyc z rodzina i inaczej spojrzec na zabiegany swiat.
na dzien dzisiejszy nie czuje juz nic. z mojej religijnosc nic juz nie zostalo. nie mam dzieci, wiec przygotowanie czegokolwiek nie ma sensu.

w sobote poszlam na koncert The Doors. nic to ze Jim nie zyje od 4o lat. ubawilam sie przednio. wypilam hektolitry piwa. poderwalam mase ludzi (czesto na piekne oczy). na koniec potluklam sobie kregoslup i zostalam odwieziona do domu. rano obudzilam sie bez kaca, z kilkoma siniakami. zero wyrzutow sumienia, ze to swieta a ja biegam w starej koszulce robiac salatke, ktora powinna byc gotowa juz kilka dni temu. na koniec poszlismy wczesniej spac.
tak o to uciekly mi kolejne swiete swieta mojego zycia

wtorek, 19 kwietnia 2011

dzien baby

co prawda dzien kobiet juz dawno za nami ale u mnie nastapila wczoraj powtorka.
zaczelo sie od Malgorzaty Ostrowskiej i Kate Bush - ktora zreszta zostala slicznie skomentowana przez pewna inna Kasie. przybylam do herbaciarni znacznie wczesniej, bo mialam cos do zrobienia. od razu na dzien dobry kobieta, lekko kaprysna, bo nie mialam herbat ktore jej sie wymarzyly. potem nastepna i jeszcze jedna. w koncu okazalo sie, ze caly dzien nie bylo ZADNEGO mezczyzny. same babki. jedne mniej. drugie bardziej pozytywnie nastawione. dzien zakonczylam u Grazy na plotach. w domu przywital mnie Karolek, nie obrazajac go, moge powiedziec, ze pozostalam w kobiecym gronie. na telefonie tez Asik, Baska i mala Helka.

dzisiaj juz zdecydownie mieszane towarzystwo wiec i humor lepszy. wczoraj kazalam do siebie strzelac.....

sobota, 16 kwietnia 2011

wypasione okularki nie ida w parze z rozumem

ostatnio sie chwalilam, ze jestem genialnym kierowca, bo prawa jest taka, ze staram sie jak moge. bywam rozkojarzona i nieprzytomna, ale jezeli chodzi o droge, to skupiam sie ile sie da. do tego caly czas doskonale swoje umiejetnosci - wybierajac coraz to nowsze trasy i czesto nielatwe przejazdy. mam szacunek do innych kierowcow, nie zmienia to jednak faktu ze klne jak szewc, gdy cos mi nie pasuje. jak dobrze, ze czesto jestem sama i pasazerowie nie sa narazeni na moj gniew. moze powinnam uruchomic radio, to zdecydowanie odstresowuje.

sytuacja z rana.
sliczny czerwony chrysler, lekko sloniowaty, ale zdecydowanie zrobil na mnie wrazenie. przez chwile jechal bardzo sprawnie, zeby za moment zmusic mnie do wyrzucania z sobie niecenzuralnych slow. bylam juz lekko spozniona do herbaciarni a drogi byly cudnie puste. sprawa wydawala sie banalna. jednak ten chrysler. przy skrzyzowaniu z Lothian Road auto stanelo obok mnie na pasie do jazdy na wprost (ja na pasie do skretu w prawo). za chwile swiatlo zmienilo sie na zielone do jazdy na wprost wlasnie a chrysler stoi. nie raz zdarzylo mi sie zagapic, przespac nawet caly cykl swiatel. w tym wypadku jednak z tylu zaczely odzywac sie klaksony zdenerwowanych kierowcow. przyznam ze kolejka byla nagle bardzo dluga. troche to dziwne, bo chwile wczesniej bylo zupelnie pusto. zerkam na kierowce obok (tego od Chryslera) a tam kobitka, slodka blondi z najmodniejszych okularach. po kilku dzwiekach pani bardzo zdenerwowana zaczela cos krzyczec w swoim chryslerze i wymachiwac reka. doczelala sie zielonego swiatla dla wszystkich. po chwili tez skrecila w lewa strone. dodam tez zeby pokazac absurd tej sytuacji, ze przed nia jechal autobus, ktorego zgrabnie ominela, zeby znalesc sie na pierwszej pozycji na pasie obok - przypomne - do jazdy na wprost.

zawsze uwazalam - troche naiwnie - ze jezeli ktos jezdzi wypasionym chryslerem to troche oleju pod czaszka ma, jezeli nie to moze chociaz odrobine pokory.

środa, 13 kwietnia 2011

az sie boje, ale bedzie o paluszkach

jakis czas temu dostaly sie do srodka rekawic bokserskich i troche tam pobuszowaly. narobily sobie i otoczeniu duzo przyjemnosci.

szybko nauczyly sie pisac na kawiaturze i nie chca przestac. caly czas im malo i prosza o wiecej.

czasami gdy w ich okolicach znajda sie welenki, druty i inne narzedzia do tworzenia, tez nie umieja usiedziec na miejscu. szalenstwo zaczyna sie gdy wspolpracuja z mozgiem. przeplatanie, ciecie, malowanie i mieszanie. powstaja cuda- wianki.

ostatnio, tak czysto przypadkiem, w edynburskiej swietlicy znalazly sie klocki, walek i kordonek. paluszki tylko czekaly na ten moment. sploty podstawowa, bardziej skomplikowane. teraz czekaja na odpowiedz mozgu i wymyslenie wzorow tak atrakcyjnych, ze powstana kolczyki.
oczka, co prawda ,wypatrzyly juz cos innego, ale jeszcze daja szanse koronkom klockowym.

najbardziej ciesza sie gdy wklepuje w nie balsam albo gdy moga poczuc sie piekne.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

goniac kormorany

jak dobrze jest wyjechac na weekend. w piatek jeszcze zakupy, bo all inclusiv bedzie innym razem. potem dwie godz jazdy.
cholerka ale ze mnie dobry kierowca. 15 lat mam prawo jazdy, ale tak na serio jezdze od 1,5 roku i mysle, ze mogłabym starac sie o jakies trofea. nie liczac uszkodzonej miski olejowej i innych zarysowan.
w sobote rano poszlam na plaze. wiatr, ksiazka i duzo duzo kamieni. do romantycznych to nie nalezalo, bo zmarzlam jak diabli. do tego przygoda z trzema zupelnie nie polaczonymi ze soba psami. jeden poszedl ze mna mimo, ze wlasciciele szli w innym kierunku. drugi zaczal na mnie szczekac jak spokojnie siedzialam na wydmach czytajac ksiazke i nawet na niego nie spojrzalam. trzeci poprostu sie lasil i biegal wokol mnie. co to za znak i o co chodzi???

nastepnego dnia spalam 12 godz. w pomieszczeniach obok glosne rozmowy i krzyk dzieci a ja nie pozwolilam sie obudzic. moje kochanie podobno mnie po stopkach masowalo a ja spiaca krolewna nie reagowalam.

podsumowanie wyjazdu: przegranych 20f, zjedzonych czekoladek - duzo i jeszcze wiecej chwil gdy lezalam i patrzylam w przestrzen.

od rana szara rzeczywistosc gdzie nagle sobie uswiadamiam, ze nastepne wakacje dopiero w czerwcu.

czwartek, 7 kwietnia 2011

smalic cholewki

o zwiazkach bylo w czwartek w ramach spotkan Feniksowych. zapomnialam wtedy dodac o uczuciowym ADHD przy pytaniu o to dlaczego ludzie nie wytrzymuja w zwiazkach. powodow bylo duzo.
pamietam ten jeden, ze caly czas powielamy te same schematy wybierania partnera. ulegamy czarowi tego samego przeklenstwa, ktore konczy zwiazek szybciej niz tego chcemy. pozostajamy tez z tym pytaniem - jaki blad popelnilam tym razem a odpowiedz jest tak oczywista - ten sam typ.

mnie za to meczy inna jeszcze opcja - uczuciowego podroznika. zamiast pakowac sie i wyruszac w dalekie krainy poznajac coraz to nowsze tradycje, coraz lepsze widoki, wystarczy pozostac w znamym sobie kraju i znajdowac nowych ludzi. nie ulegac typom. dac sie poniesc fantazji i oderwac od tradycji, ze czeka na nas jedna polowka jablka, z ktora mamy spedzic reszte zycia. niezalenie ile go nam zostalo. mozna przeciez poplywac po morzu uczuc wszelakich, zakochac sie tysiac razy na miesiac i codziennie poznawac nowe tereny innego czlowieka. dla tych co wyobrazili juz sobie efemeryczno-erotyczne ekscesy od razu dopisuje, ze chodzi mi o emocjonalne i intelektualne podboje. ludz,i z ktorymi mozemy przezywac rozne przygody bez robienia sobie krzywdy. bez obietnic i przysieg. pozostaje pytanie o kontakt fizyczny i cielesne wyrzucenie z siebie energii, ktora w nas szaleje. tutaj nie polecam opcji z tysiacem zakochan na minute. moze to sie okazac niesmaczne dla nas jak i dla otoczenia. tutaj nawet nasza niezaleznosc mozne mocno podkopac swoje podstawy. to moze skonczyc sie jak jazda na deskorolce po ulicach San Francisco.

koncze pytaniem co jest nie tak z moimi cholewkami ze starte maja tylko piety? jak smiesznie musze sie poruszac skoro reszta powierzchni jest nieruszona?

wtorek, 5 kwietnia 2011

spotykaja sie ludzie i dyskutuja

tak zatytułowałam swój blog na edinburgh.com.pl
miałam podsłuchiwać, notować i wrzucać na bloga jako ciekawostki dnia. niestety nie mam duszy podglądacza i podsłuchiwacza a plotki lubię tylko o znajomych i to jeszcze takich, którzy są aktualnie na tapecie mojego życia. wiec pomysł upadł, a ja spisywałam swoje własne emocje związane z prowadzeniem biznesu. czasami pojawiały się reklamy, za które dostawałam soczyste zjebki.

coś jednak z tych dyskusji zostało. herbaciarnia służy za miejsce spotkań po godzinach. zamykamy lokal dla przypadkowego przechodnia i rozmawiamy. o zdrowiu, związkach, języku ojczystym. popijając herbatkę, kawkę, wcinając ciacho.

daleko mi do króla Stasia i jego obiadów czwartkowych, ale mogę się pochwalić obecnością artystów w swoich skromnych progach. działam, bo taka moja natura. coś od zawsze mi mówiło, że będę promować sztukę. sama coś tworze, ale jest to tylko rzemiosło. mam za to bardzo silnego Merkurego przy X domu a wychodzący z IX czyli podróże i działalność publiczna, a duża cześć mojego życia to V dom sztuki i artystów. nic tylko odtworzyć kuźnie sztuki wszelakiej.

sobota, 2 kwietnia 2011

jedna jaskolka bezsennosci nie niszczy

przedwczoraj się udało wyspać. bez tabletek i pomocy naukowych. totalnie przespane 8 godz. o snach już nie wspomnę, bo pewnie nie pamiętam (kłamię jak zawsze) .
za to ostatniej znowu wróciłam do rutyny. godz 2 ja nie śpię. po pół godz. zasypiam. godz. 4 ja nie śpię. po godz. zasypiam. godz. 7 ja nie śpię . za pół godz. dzwoni budzik, wiec mam ochotę go zamordować.
30 na karku i jak byk nie da się tego ukryć, bo cały czas mam worki pod oczami i przekrwione oczy.
staram się nie jeść przed snem. nie oglądać dziwnych filmów. przyznaje, że wczoraj złamałam zasadę nr 2, bo obejrzałam film o generale Sikorskim. za dużo się w mojej głowie urodziło. nawet skleiłam piękną notkę na bloga. niestety mi ociekła.

jak za tydzień nie przestanie mnie boleć głowa i nie zacznę spać jak normalny człowiek to albo strzele sobie w te głowę, albo idę do lekarza. ile można po nocach się kręcić.

piątek, 1 kwietnia 2011

jak boli to znaczy ze zyje

obudzilam sie rano z potwornym, nieprzyjemnym bolem plecow, tyleczka i brzucha. poranne nierozbudzone miesnie potrafia byc bardzo meczace. pierwsze sekunda to wielki krzyk i lament ale zaraz potem pojawil sie usmiech na twarzy. przecież jak boli to znaczy, że wczoraj cialko popracowalo. dzien wczesniej tez. 30 min na biezni, 50 brzuszkow na sprzecie a do tego godz kopania i walenia w wirtualna osobe.
wiem jestem nudna z tymi cwiczeniami, ale jeszcze tylko dzisiaj, bo widze jak mi sie w lustrze zmienia.

byle do niedzieli .....

wtorek, 29 marca 2011

będę się rozglądać

odzyskalam auto - dziala, mruczy i dzielnie przenosi mnie z punktu A do punktu B. do tego caly bagaznik jest moj - juz jest pelny :)

a ze logiki w moim zyciu brak - to dzisiaj o urokach wolnosci od samochodu
jak juz wczoraj wspomnialam nie trzeba szukac miejsca do parkowania, co generalnie jest koszmarem w Edynburgu. do tego mandaty za niewlasciwe parkowanie albo za 3 min dluzej niz mowi naklejka

kolejny przywilej pieszego albo pasazera autobusow to mozliwosc rozgladania sie na wszystkie strony. zagladanie do okien - czasami przez chwile gdy autobus mknie jak szalony a czasami dluzej gdy ledwo włóczę nogami. generalnie nie mam duszy zagladacza, bo cenie prywatnosc swoja i innych ale milo wiedziec co sie u konkurencji dzieje.
tutaj kolejne spostrzezenie. moj piekny , magiczny Grassmarket zaczyna przypominac kanapkownio- kawiarownie. urocze sklepiki i galerie pozamieniane na jadlodanie. nie powiennam marudzic, bo sama jestem jednym z tych co na dziarskim Marchmoncie urzadza herbaciano- ciastkowe swieto, ale moj wystroj stara sie dopasowa do powagi miejsca.
(wlasnie nich ktos w koncu wyrzuci te moje paskudne krzesla i wstawi mi tutaj mieciutkie siedziska )

jazda przez miasto to czas na czytanie ksiazek - tutaj moge sie zgodzic z jedna taka pania - w samolotach zasypiam, w pociagach tez mi sie zdarza ale na szczescie w autobusie bywam ktrocej i jest szansa przewertowac kilka rozdzialow. moja nieznosna dysleksja nie pozawal mi szybko czytac ale wystarczy i to.

co do spaceru zas, to zastapil mi w tym tyg silownie. pod gore z 4 litrami mleka, moze nie bylo to 300 kcal ale zawsze cos.

poniedziałek, 28 marca 2011

odsiedziec za nie swoje winy

brak samochodu zaczyna mi mocno doskwierać. myślałam że się przyzwyczaję i przestane marudzić, że zacznę się cieszyć wolnością - nie trzeba szukać miejsca do parkowania i najbliżej stacji benzynowe lub sainsberowskiej. gdzie tam. albo leniuch ze mnie, albo urodzony kierowca.

we wtorek 2 tygodnie temu ustaliliśmy bezdyskusyjnie, że miska olejowa jest uszkodzona. następnego dnia po przeszukaniu internetu dokonałam zakupu. w międzyczasie 2 razu miałam okazje usiąść za kierownica mojego rumaka, który w poniedziałek rano (tydz temu) głośnym silnikiem oświadczył mi, że potrzebuje odpoczynku i bez oleju nie pojedzie. w środę - o szczęście moje - przybyła miska, którą musialam odebrać z poczty. szybko też udałam się do zaprzyjaźnionego warsztatu samochodowego. tutaj nastąpiła chyba najsmutniejsza cześć tej "tragedii" - wyrok brzmiał: grzywna w wysokości ... funtów szterlingów i tydzień na zamkniętym
przywarsztatowym parkingu . płaczom i lamentom nie było końca.
taką jednak muszę ponieść karę za za szybkie przejeżdżanie na wysepkach zwalniających .
do tego albo spacer 40 min w jedna strona pod górkę ( tylko 30 min w druga), albo jazda autobusami z przypadkowymi ludzi, o przypadkowej godzinie i przypadkowym czasie dojazdu.


piątek, 25 marca 2011

uwaga - słodko, za słodko ...

nie umiem jeść słodyczy, mam wrażenie że nigdy nie umiałam,

pamiętam dzień, gdy poszłam do najbliższego sklepu , to było jeszcze na studiach, kopiłam sobie wielki zestaw najbardziej popularnych batoników i przyglądałam się im przez cały dzień, czytałam skład, sprawdzałam kalorie, w końcu je otwierałam i wąchałam - nie miałam sumienia ich zjeść. kolorowe opakowania, zapamiętane reklamy i brąz czekolady, a ja patrzyłam jak na wrogów. w końcu zaczęłam je jeść - najbardziej słodki i paskudny smak mojego życia.

kolejne wspomnienie z dzieciństwa to piwo - niby gorzkie, ale szybko się nauczyłam, że ma w sobie słód z szyszek chmielowych. nie zabraniano mi pić, ale mama systematycznie pytała mi się czy jestem pewna, że chce przytyć od tak banalnej rzeczy jak piwo. od niego przecież rośnie brzuch i całe ciało puchnie, pokazywała mi ile ma kalorii. wiedziała, że nie odstraszy mnie lepiej - do dzisiaj trzymając je w dłoni zastanawiam się jak bardzo znienawidzi mnie moje ciało za ten jeden łyk. od tej pory pije wino i whisky.

a dzisiaj
mam przed sobą cudny wybór słodyczy: serniki, makowce, scony i caramel shortbready, a ja nic.
w tłusty czwartek czekałam do 21 ze zjedzeniem pączka, na koniec rozmawiając z nim i prosząc o to żeby nie zniszczył mi ciała.
najgorsze jest to że po 30-35 min biegania na bieżni widzę : spaliłaś dzisiaj 280 -300kcal i płakać mi się chce. przecież można było nie zjeść tego ciastka, mogłam spalić kolacje, bo tyle chyba zjadam i poczuć się lekko.

nie umiem jeść słodyczy i już, nie sprawiają mi przyjemności, nie odczuwam tego cukrowego high jako radość a przekleństwo.