wtorek, 10 maja 2011

skrzypiaca i marudna istoto

w piątek wyrwałam sie z domu i uciekłam na domowke do Mateusza. potem na Mad Caravan organizowane przez DJ Wape. na dwoch poprzednich mnie nie bylo, wiec wypadalo sie w koncu pojawic. potem znowu do Mateusza. wszedzie taksa. tylko do domu spacer z GJRybakiem.
jak przez mgle pamietam co sie dzialo. wiem ze byly tance i bardzo sliska podloga. do dzisiaj mam siniaka na lewym lokciu. za to najbardziej ucierpialo kolano, ktore od kilku tygodni mi marudzilo, ze trzeba sie nim zajac. ignorowalam to do soboty rano. dluzej nie mozna bylo - bandaz i masc przeciwbolowa. a przeciez wczesniej skakalam i wywijałam chalupce w locie.

od 2 tygodni chodze na pieszo - w sobote sie o czywiscie poddalam i pojechalam autobusem. mieczak ze mnie. za to w niedziele nie bylo lekko. znowu bandaz i znowu masc, ale na Marchmont szlam 40 min bez wiekszego narzekania.

zaczelam sie wiercic, bo mi sie nudzi. jezdzac samochodem zmieniam trasy. codziennie inaczej. wiadomo ze ostatni kawalek przy domu nie moge, reszta jak najbardziej. wczoraj udalo mi sie jednak wyrwac z rutyny spacerku. po pracy 35min na Colinton, cwiczenia a potem znowu spacer kolejne 35 min wzdluz kanalu. o radosci moja!!!! pogoda piekna, widoki urocze i to mega zmeczenie w nogach.
dzisiaj znowu bedzie inaczej :)

Brak komentarzy: